czwartek, 9 maja 2013

II. Mokro!

Perspektywa Lorcana.
Nagle poczułem, jak jakaś poduszka uderza mnie w głowę. Z jękiem podniosłem  wzrok i zobaczyłem Lysandra, który stał nade mną.
- Wstawaj, spóźnisz się na śniadanie - rzucił i wpakował się na moje łóżko. - Jak się spało? - 
Zobaczyłem Alex'a i Domiego, jeszcze nie ubranych i ociągających się ze wstawaniem. Po ich minach widziałem, że oni też zostali obudzeni przez mojego bliźniaka. Czułem się dziwnie wyspany i wypoczęty. Wygodne łóżka. Wstałem niechętnie i poczłapałem do łazienki. Gdy z niej wyszedłem, zacząłem pakować książki do torby. Wszyscy byli już przygotowani na śniadanie. Wtedy usłyszałem czyjeś pukanie i drzwi wolno się uchyliły. Zza nich wyjrzała do nas Hinoko. 
- Chodźcie - powiedziała, otwierając szerzej drzwi. 
- O, cześć - odpowiedział Alex. - W tym roku też będziesz po nas przychodzić, ''mamo"? 
- Tak, będę, bo to dzięki mnie nie spóźniałeś się na pierwsze lekcje - odgryzła mu się, wytykając język. Wyszliśmy i skierowaliśmy się w stronę Wielkiej Sali, w której było słychać głośne śmiechy i rozmowy uczniów. Podeszliśmy do naszego stolika, a ja wzrokiem wyszukałem Hugiego. Jadł jogurt i cały się umazał, co wyglądało, myśląc moim umysłem, zboczenie i słodko zarazem. Nagle rozległ się dźwięk srebrnego noża uderzającego w szklany kielich.
- Proszę o uwagę - powiedziała profesor McGonagall. Była dyrektorką i mimo to, że nie była już taka młoda, uczyła Transmutacji razem z dwudziestoletnim profesorem Arimnem McClain. - Chciałam powiadomić tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że Hogwart ma wymianę uczniowską ze szkołą Alecto z Francji, która kształci artystycznie uzdolnionych czarodziejów. Uczniowie, którzy zostali wylosowani przybędą tam jutro, a delegacja ze szkoły Alecto już u nas są. Dziś nie mają lekcji, wieczorem będzie ich prezentacja. Zdradzę wam, że uraczą nas pokazem tanecznym i koncertem.
Jak mniemam, większość szkoły pomyślała coś jak (Super, jacyś nudziarze będą grac na swoich dudach). Mam nadzieje, że przyjmiecie ich ciepło. - akurat. Dawka kujonów. - Chciałam jeszcze dodać, że na dzisiejszych obiedzie będziecie mogli ich spotkać. Umieją rozmawiać w kilku językach i z naszym nie mają problemów. - w tym momencie zobaczyłem Petera, naszego prefekta. Podał mi jakiś świstek i poszedł dalej.
- Plan lekcji, braciszku - odparł Lys patrząc na kartkę - Pierwsza jest Transmutacja.
- Macie z McGonagall? - wtrąciła się Moly stojąc za nami - Jeśli tak to współczuje, ona powinna już przejść na emeryturę. Gubi się w tym co mówi, szepcze do siebie jakby była szalona ale, jest nie groźna. Z tego co wiem, McClain chciał namówić ją żeby pierwszoklasistów dała jemu, żeby się nie przestraszyli. - westchnęła cicho - więc 50 procent szans na to, że nie będziecie się z nią męczyć. - oby, pomyślałem. Spojrzałem na zegarek - późno. Wrzuciłem sobie na talerz trochę jajecznicy i zacząłem szybko ją męczyć. Lysander nie miał apetytu. Kręcił łyżką w miseczce z płatkami jakby czegoś w niej szukał.
- Ej, co jest? - zapytałem patrząc na niego.
- Co? Ja? Nic - odparł Lys, jakby dopiero się obudził.
- Przecież widzę. - rzuciłem szybko i założyłem ręce na piersi.
- No, dobra ale masz nikomu nie mówić... - zaczął.
- Czy ja kiedykolwiek, cokolwiek komuś powiedziałem?! Ja?! Twój najukochańszy brat?! - burknąłem obrażony. To było poniżej pasa (czyt. chwilowy foszek), ja mam swój honor i nigdy nie wypaplałem czyjejkolwiek tajemnicy.
- Chcesz wiedzieć czy nie?! - warknął zirytowany - Mówiłem Ci już, o mojej orientacji, jesteś moim bratem. - powiedział na wstępie. Fakt, wiedziałem, że jest gejem. - I jest jeden taki ktoś kto nie daje mi spokoju...
- Zakochałeś się? Nieźle, nieźle - podsumowałem z szerokim uśmiechem - kto to taki? Znam go?
- Znasz, ale obiecaj, że nie będziesz się śmiać. - spuścił głowę - James...
- ON?! - rzuciłem ciut za głośno i oberwałem w głowę od Lys'a - On? - zapytałem nieco ciszej. OK, to było  dziwne. Mój brat zakochał się w Jamesie. Już mógłby chociaż kogoś normalnego, kto umie sklejać razem słowa.. czy coś...
- Nie mów ani jemu, ani nikomu innemu, jasne? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Ja-jasne... - wyjąkałem. Matko boska, to jest dziwne. Może i mówił mi, że woli chłopców ale jak powiedział, że woli James'a od jakiejś dziewczyny kilka lat starszej z dużymi piersiami to zrobiło mi się głupio. Jednak, nie mogłem mu tego powiedzieć, w końcu też uganiam się za chłopcem, w dodatku małym i słodkim jak plaster miodu. Kto by pomyślał? A propo tego właśnie chłopca, tego małego plasterka miodu, to własnie teraz mamy z nimi zajęcia.
- Ej, szybko, bo się spóźnimy. - rzucił Lysander. Nie dbając o śniadanie pognałem na zajęcia. Stanęliśmy zdyszani przed klasą. Na szczęście jeszcze czekaliśmy na nauczyciela. Po chwili zjawił się profesor McClian, dzięki Bogu, i weszliśmy do sali. Wyszukałem wzrokiem Hugiego. Siedział sam, obok niego były jeszcze trzy wolne miejsca. Pognałem, nie myśląc o tym jak może to wyglądać i usiadłem obok niego.
- Można? - uśmiechnąłem się promiennie w jego stronę, a on przytaknął.
- Gdzie ty leziesz, człowieku, spokojnie, są wolne miejsca. - rzucił Lys gdy doczłapał do ławki. Nie wiedział o mojej obsesji. Usiadł obok mnie i leniwie rozpakował swoje rzeczy. Niedługo potem ostatnie miejsce w naszej ławce zajął Louis. Gdy wszyscy usadowili się na swoich miejscach, profesor McClian zaczął spokojnym głosem:
- Witam was, pierwszoklasiści. Pierwsza lekcja, jak zawsze, będzie lekcją bardziej organizacyjną. Jako, że ja nie znam was, a wy nie znacie mnie, to od tego zacznijmy. Może na początek ja się przedstawię. - uśmiechnął się szeroko, a dziewczyny westchnęły napajając się tym. W szkole mieliśmy kilku młodych nauczycieli, a profesor McClain podobno cieszył się największym powodzeniem ( za dużo czasu z dziewczynami, stanowczo za dużo... ). - Nazywam się Armin McClain i będę was uczył Transmutacji czyli jednej z najtrudniejszych nauk w Hogwarcie. - nie tuzinkował się tylko od razu wyłożył karty na stół. - Jakieś pytania? - rozejrzał się po klasie. W górę wystrzeliły ręce dziewcząt i jednego chłopca, o bladej cerze i jasnych, związanych w małą kitkę włosach.
- To może ty - wskazał właśnie na niego, pewnie dlatego, że był jedynym chłopcem.
- Jakiej jest pan orientacji seksualnej? - zapytał pewnie i śmiało patrząc się profesorowi prosto w oczy.
- To chyba nie powinno interesować małych chłopców, kochany - zarumienił się profesor opuszczając wzrok.
- Chce pan powiedzieć, że nie chce pan się przyznać jakiej orientacji pan jest? Jakim pan jest dla nas wzorem, panie profesorze, jeśli pan, nasz autorytet - podkreślił ostatnie dwa słowa - nie chce się przyznać czy woli mężczyzn czy kobiety.
- Ponieważ nie powinno to nikogo interesować, przykro mi, nie odpowiem na to pytanie - skończył dyskusje na ten temat profesor. - Jak masz na imię chłopcze? Po proszę Cię, po naszych zajęciach, zostań w klasie.
- Mike Nickolson. - odparł chłopak nadal głęboko patrząc w oczy profesorowi.
- Są jeszcze jakieś pytania? - wprowadzona w trans klasa ożywiła się.
- Kiedy pan się urodził i jaki pan ma znak zodiaku? - zapytała nie proszona blond Gryfonka.
- 30 grudnia, mój znak zodiaku to kozorożec. - odparł szybko profesor.
- Jakie jest pana ulubione danie? - można było przysłuchiwać się tym pytaniom bez końca. Ja jednak miałem lepsze zajęcie niż słuchanie zakochanych w profesorze wariatek. Obok mnie siedział mój osobisty Bóg. Ukratkiem spojrzałem na olewającego wszystko i bawiącego się piórem chłopca, gdy po chwili wpadł do naszej sali.
- Excusez-moi! - rzuciła długowłosa dziewczyna - profesor McClain? Profesor McGonagall kazała przekazać, żeby pan stawił się w jej gabinecie po 3 lekcji - odparła z mocnym, francuskim akcentem poprawiając włosy. Była niezwykle ładna, co zauważyłem nie tylko ja, ale także moi koledzy, którzy wlepiali się w nią i ślinili. Uznałem, że nie będę się zniżał do ich poziomu i mimowolnie spojrzałem na profesora, który uśmiechnął się serdecznie.
- Dziękuję, Margaret - odparł miło, na co dziewczyny zareagowały wyraźnym przejawem zazdrości. - Wracamy do pytań! - powiedział entuzjastycznie i znów zaczął odpowiadać na pytania niezaspokojonych dziewczyn, z czego co druga notowała wszystko co mówi profesor. Mike, śmiały chłopak, który nie wstydził się pytać o takie rzeczy przy całej klasie bawił się gumką do włosów, która wcześniej trzymała jego czuprynę. Coś mnie w nim intrygowało, ale zostawiłem to dla siebie. Zauważyłem, że Hugo wdał się w rozmowę z Lily więc ja, chcą, nie chcąc, zacząłem pogawędkę z moim bratem i Louisem. Nie zorientowałem się nawet, gdy skończyła się lekcja.
- Koniec na dzisiaj! - krzyknął z uśmiechem profesor McClian - Do jutra! A ty, Mike, zostań.
Spakowaliśmy swoje książki i przybory. Pospiesznie wyszliśmy.
*
Reszta lekcji minęła bezproblemowo. Po obiedzie poszliśmy pozwiedzać Hogwart i jego 'zakamarki', czyli pokrótce poszliśmy na błonia. 
- Oddaj mi tą torbę! - usłyszałem wrzaski jakiejś dziewczyny, z burzą lekkich, popielatych włosów goniącą jakiegoś chłopaka. Ominęli mnie, Lysa, Moly, Hinoko, Victorie i Louisa siedzących pod drzewem i biegli dalej. To leniwie spędzane popołudnie niedługo miało się skończyć, więc postanowiłem je jakoś sensownie wykorzystać na śledzenie wzrokiem mojego Gryfona. Rozejrzałem się się i spostrzegłem go puszczającego kaczki na jeziorze.
- Ooo, Hugi puszcza kaczki, chodźmy do niego! - zauważyła Moly i zaczęła ciągnąć nas w stronę stawu. Nie miałem wyjścia, musiałem. Oczywiście nawet nie dała mi wstać tylko przeciągnęła mnie przez błonia, eh. Gdy się w końcu zatrzymała poczułem ucisk w nogach i to jak ktoś podnosi mi ręce do góry i łapie za nadgarstki. Krzyknąłem cicho jak zobaczyłem Hinoko trzymającą moje nogi  i Lysandra podtrzymującego mnie za ręce. Poczułem gdy mną kołysali na boki i planowali wrzucić do jeziora, a to podobno Gryfoni są dziwni! Zacząłem się wiercić, krzyczeć...
PLUM!
Rozległ się mój plusk. Woda nie była zbyt głęboka, sięgała mi do pasa gdy jakoś się podniosłem. Wyglądałem jak morka kura i to przy Hugim! A własnie, gdzie on jest? Rozejrzałem się. Wszyscy wokół się ze mnie śmiali, a po boku stał on starając się nie chichotać. W końcu sam zacząłem się z siebie śmiać, a i on zaczął naśladować innych oraz mnie samego.
- Chodź się przebrać, Lori - wydyszał po kwadransie nabijania się ze mnie Lys - Bo się przeziębisz. - trochę spoważniał, ale za kilka chwil, tak jak właśnie myślałem, znów śmiał się w niebo głosy. W końcu sam zacząłem człapać w stronę budynku.
- Ej, Lori... - ktoś złapał mnie za nadgarstek. To był Hugo. Uśmiechnąłem się mimowolnie słysząc słodki głos.
- Tak? - popatrzyłem na niego.
- Masz coś we włosach... - spuścił głowę i puścił mój nadgarstek z delikatnym uśmiechem. Przeraziłem się. Niepewnie dotknąłem włosów.
- Lys... Lys... Weź to ode mnie, czymkolwiek by to nie było! - wydarłem się czując coś śliskiego i ruszającego się w swoich włosach. Mój bliźniak spojrzał na mnie, na moje włosy i głosem znawcy odpowiedział:
- To rybka.
- MAM W DUPIE CO TO JEST, WYJMIJ TO! - wydarłem się na niego, a on jak zwykle tylko się uśmiechnął. Podszedł do mnie i po chwilowym szarpaniu się ze zwierzęciem, które widocznie polubiło moją czuprynę, wyjął ją i wrzucił z powrotem do stawu. Klepnął mnie w tyłek, jak to miał w zwyczaju.
- Idź się przebierz, bo ja Cię leczyć nie będę. - zaśmiał się. Ruszyłem przez błonia w stronę zamku. Po drodze zauważyłem kilka rozbawionych spojrzeń wgapiających się we mnie. Co oni, nigdy nie widzieli mokrego Boga Seksu? Ego, moje kochane, ego, uspokój się, pomyślałem i wszedłem na dziedziniec. Skierowałem się w stronę schodów i pobiegłem do sypialni. W pokoju siedział Alex, pogrążony w lekturze.
- Cześć. - rzucił nawet na mnie nie patrząc gdy wszedłem do pokoju. - Mokre ciuszki? - nie odrywał wzroku od książki.
- Braciszek. - wyjaśniłem szybko. Alex uniósł  wzrok i ruszył pośladki z łóżka. Podszedł do mnie. Sam zdjąłem moją mokrą szatę, stojąc do niego plecami. Poczułem jego dłonie na moich biodrach. Czyli, miał ochotę na czułości. Przylgnął do mnie i objął mnie w pasie.
- Znowu? - westchnąłem - Wiesz, że powinniśmy przestać to robić?
- A co my robimy? - zamruczał mi tym swoim męskim głosem. Używał go, gdy chciał się poprzytulać.
- Niby nic wielkiego, ale czuję się jakbym zdradzał Hugiego. - westchnąłem cicho i spuściłem głowę - A ty poniekąd możesz się czuć odpowiedzialny, bo ty zdradzasz Domiego.
- Pomińmy fakt, że żaden z nich nie jest naszą drugą połówką i nie wiedzą o naszej miłości. - zaczął mnie całować po szyi. Drań! Mój punkt erogenny został podrażniony, wiedział, że mu się nie oprę. Powoli odpinał moją koszulę, a ja otumaniony pocałunkami nie mogłem nic z tym zrobić. Zdjął ją ze mnie i zaczął gładzić moje ramiona opuszkami palców.
- Alex... - westchnąłem i poddałem się temu co mi robił - Proszę...
- O co? - zjechał dłońmi na mój tors.
- Ja...
- Powiedz słowo, a przestanę. - znowu całował moją szyję. Eghr! Jęknąłem cicho i zamknąłem oczy. Wtuliłem się w jego ciepłe ciało.

Jak widać, wróciłam! I zmieniłam 'sposób' pisania tytułów. Przepraszam za tak długą przerwę. 
Chciałam wam polecić bloga o autorkach - o mnie i o Sparkle (jej opowiadanie). Ostatnio dużo się dzieje więc serdecznie zapraszam na Sparkling and Bombing Store! Propos tego mam do was ważne pytanie: 
Jakich lubicie vlogerów? Piszcie.

wtorek, 1 stycznia 2013

I. Omdlenie.

Perspektywa Lorcana.

- Chodźcie - rzucił tata ciągnąc mnie i Lysandra za rękę. Mój brat jak bezwładna lalka sunął się za naszym ojcem więc i ja musiałem tak zrobić, gdyż w tamtej chwili wydało się to rozsądniejsze niż wszczynanie kłótni. Przebrnęliśmy przez peron, znamy go jak własną kieszeń, razem z Lysem często tam przychodziliśmy żeby się poszwędać i porozmawiać. Stanęliśmy przed wejściem do pociągu.
- Do widzenia, przyjedziecie na święta, prawda? Będziecie pisać do mnie i do taty? - zapytała mama, która miała łzy w oczach. Jej dzieci wylatywały z gniazda, straszne, doprawdy. Przytuliła się do ojca szlochając w jego jasnoniebieską koszulę.
- Będziemy mamo - rzuciłem z ciepłym uśmiechem żeby jej jeszcze bardziej nie dołować.
- Pilnujcie się - powiedział spokojnie tata głaszcząc po ramieniu mamę. Uścisnął nas, a potem mama zaczęła szlochać o tym jak my sobie poradzimy. Usłyszeliśmy wołanie konduktora i weszliśmy do pociągu.
- W końcu Hogwart - odparł Lyss wchodząc do korytarza - Ty też się tak cieszysz?
- Czy ja wiem? - rzuciłem - W końcu nauka...
- ...ale bez ględzenia o tym, że mamy ubierać ciepłe swetry i czytać Żonglera - dodał szybko mój brat. Zaśmiałem się gdy przypomniałem sobie mamę czytającą pismo wydawane przez jej ojca, naszego dziadka, siedząc w fotelu, który jest imitacją pluszowego, wypchanego, mięciutkiego misia. W końcu znaleźliśmy przedział, w którym był Lou, Fred, Ali, Roxy, Vic, Rozy i Hugo. No właśnie, Hugo. Stanęliśmy w drzwiach przedziału, Lys był pierwszy.
- Siema, dawno się nie widzieliśmy - rzucił na powitanie a reszta odpowiedziała skinieniem. Zajęli nam miejsca, miło. Ja wpakowałem się do przedziału następny, jak zwykle czerwieniąc się po spojrzeniu na Hugiego. Co ten mały, no niby w naszym wieku, ale co on ze mną robi.
- A gdzie reszta? - zapytał Lyss rozglądając się po przedziale.
- Są w następnym przedziale. Gdy ludzie przestaną łazić to połączymy te dwa przedziały.
- Ale jak? - zapytałem siadając między Lou a Fredem.
- Znaleźliśmy zaklęcie - odpowiedziała szybko Ali
- Ja uważam, że to zły pomysł. A jak nas nakryją? - stwierdziła Rozy.
- Kogo nakryją? - powiedział James otwierając gwałtownie drzwi do naszego przedziału. Victoria aż podskoczyła ze strachu i rzuciła na niego wściekłym wzrokiem.
- Idioto, pukaj!
- Jestem u swoich, mogę przychodzić kiedy chce - wytknął jej język. Zachowywali się jak rodzeństwo pomimo, że nim nie byli.
- Przywitalibyście się chociaż z nami - spojrzał na mnie i po chwili na Lysa.
- Dobra, dobra - odparliśmy razem. Zdarzało nam się tak. W końcu jesteśmy bliźniakami. Wstałem niechętnie i poczłapałem do następnego przedziału. Był o wiele większy niż nasz. Była tam cała reszta naszych znajomych czyli wymieniając po kolei, od lewej: Lucky (jak zwykle w kącie, nołlajf totalny), Domi (nołlajfi razem z Lucky), Al, Fini, Teddy i Agi.
- Cześć - rzuciłem sucho wchodząc do przedziału. Gromada ludzi wyrwana ze śmiechów i zaciętych dyskusji na wszelkie tematy spojrzała na drzwi i zaczęła się witać. Gdy po 15 minutach witania się, krótkiego gawędzenia poszliśmy z Lysem do naszego przedziału nikogo tam nie było.
- Ej, gdzie są... wszyscy? - zapytał mój brat rozglądając się po przedziale. Wzruszyłem ramionami na znak, że nie mam pojęcia. Nagle ktoś wepchnął nas do przedziału tak mocno, że Lysander poleciał na mnie a ja upadłem na podłogę. Potworny ból, ciemność...

Perspektywa Lysandra.

James popchnął mnie tak mocno, że wpadłem na Loriego. Poczułem silny ból w skroni, gdy zobaczyłem ludzi z naszego przedziału szybko siadających na swoich miejscach i wstałem z pomocą Jamesa.
- Przepraszamy - odparł szybko James podając mi rękę - wyjaśnienia później, cały czas my i wy tu byliście, jasne? Lori, rusz się, szybko! - pociągnął go do góry.
- Lori? Lori! - krzyknęła Roxy Lorcan był nie przytomny a z ust płynęła mu krew. James przewrócił go szybko na plecy.
- Biegnę po pielęgniarkę! - zawołał i wybiegł z przedziału. Rzuciłem się na Loriego, nie myśląc za wiele zacząłem go klepać po policzku i wołać jego imię, desperacko je powtarzając. Nie liczyło się nic tylko to czy nic mu się większego nie stało. Nagle ktoś odciągnął mnie od niego. Fred i James wzięli go na nosze, które nie wiem skąd się wzięły. Miałem krew na rękach, starłem ją z ust własnego brata. Wstałem i z jakby nieobecnym wzrokiem pognałem za pielęgniarką i moim nieprzytomnym bratem.

Perspektywa Lorcana.

Znalazłem się w ciemnym pokoju. Rozejrzałem się, w rogu siedział mały, rudowłosy chłopiec, w którym rozpoznałem Hugiego. Miał on smutne, zapłakane i podpuchnięte oczy. Liczne siniaki na jego ciele, związane nogi i dziwnie wygięta ręka wskazywały na to, że ktoś go więzi Nie widział mnie, tak przypuszczałem. Nagle przez do pokoju wpadł młody, umięśniony mężczyzna. Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na swoją przyszłą ofiarę jaką był mały. Zaczął go powoli rozbierać, a brązowooki zaczął się szarpać i głośno krzyczeć. Podleciałem do niego próbując coś zdziałać, szarpałem się z tym kolesie ale on nic nie czuł... byłem duchem, niewidzialną dla innych zjawą. Krzyczałem, błagałem by ktoś coś zrobił, bezsilność była silniejsza. Chciałem wybiec z pokoju, dać komuś znać co tu się dzieje. Pobiegłem do drzwi, które odparły mój atak z taką siłą, że rzuciły mną o ścianę. Mogłem tylko patrzeć jak ten zboczeniec zaczyna swój gwałt na MOIM Hugim, mojej małej kruszynie, którą muszę chronić przez złem... Nagle obraz stał się zamazany i zniknął. Usłyszałem zdenerwowany głos Lysandra wrzeszczącego na pielęgniarkę by coś zrobiła. Otworzyłem oczy. Potworny ból głowy przyprawiał o dreszcze. Zobaczyłem James'a, Lysandra, kobietę, która zapewne była pielęgniarką i w końcu Hugiego. Zdenerwowanego, lecz całego. Nie posiniaczonego, wręcz uśmiechniętego na widok tego, że się przebudziłem. Miałem tak wielką ochotę go przytulić, właśnie teraz, w tej chwili lecz gdy ruszyłem do przodu ból głowy stał się jeszcze gorszy niż gdy leżałem. Wróciłem na swoje miejsce. Wokół mnie, każdy do mnie coś mówił lecz ja słyszałem zaledwie śmiech Hugiego, który ściskał moją dłoń uśmiechnięty od ucha do ucha. Uśmiechnąłem się do niego blado i poczułem gdy ktoś mnie przytulił. Lysander. Kocham go, zawsze tak bardzo się o mnie martwił...
- Co się stało..? - zapytałem szeptem i podniosłem się lekko na łokcie.
- Upadłeś, to przeze mnie. Ja popchnąłem Lysandra, on upadł na Ciebie a ty uderzyłeś o podłogę - wyznał ze skruchą James.
- Nawet nie wiesz co ja przeżywałem przez tego debila! - zbulwersował się Lys.
- A Hugo się uparł żeby tu wejść. - dodał J.
Mały uśmiechnął się nieśmiało i przestał ściskać moją dłoń, chcąc ja zabrać. Trzymaj dalej, pomyślałem i złapałem ją w ostatniej chwili. Kocham Cię, od tak dawna... chciałem powiedzieć, pragnąłem mu to wyznać... Ale nigdy nie było okazji.... Ekhm, nie mówmy o mojej słabości to tego pięknego, rudowłosego, brązowookiego, małego, słodkiego... Ekhm, no, Hugiego. Pielęgniarka pozwoliła mi, po namowach mojego brata, wrócić do przedziału. Wszyscy czekali zdenerwowani a ja nadal nie do końca kontaktowałem. Uspokajał mnie jedynie ciepły uśmiech Hugiego. Gdy wszedłem do przedziału wszystkie osoby siedzące tam westchnęły z ulgą.
- Nareszcie! - pisnęła z radością Roxy i przytuliła mnie do siebie. Zawsze traktowała mnie jak młodszego brata. Objąłem ją i usiadłem obok niej. Obok mnie usiadł Hugo, co było dla mnie, szczerze mówiąc, wyzwaniem, żeby się nie podniecić i nie stracić kontaktu z rzeczywistością. Nagle w szybkę zapukała mała sówka ledwo nadążając za będę powietrza. Ali otworzyła szybko szybkę i ptak wleciał na kolana Roxy. W jej dziubku był mały liścik, zaadresowany właśnie do Roxy. 'Wyjdź do toalety - Yukio.' - tyle zdołałem przeczytać zanim ta ucieszona nie wybiegła z przedziału. Lysander skorzystał z okazji i usiadł obok mnie.
- Jak się czujesz? - zapytał przypatrując się mi jakbym miał zaraz umrzeć - Jesteś taki blady - To przez tego małego słodziaka siedzącego obok, pomyślałem i zarumieniłem się lekko - I się rumienisz! Masz gorączkę?! - przyłożył mi dłoń do czoła i zaczął mnie  'badać'. Zawsze był nadopiekuńczy, ale to dobrze o nim świadczyło. Nagle poczułem jak ktoś z drugiej strony gładzi lekko moją dłoń. Hugo... Serce zaczęło mi walić, zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony niż byłem. Wokół nas panował gwar, w przedziale było dużo ludzi ale mimo to nie było duszno. Przynajmniej innym bo ja od gorąca zaraz mógłbym spłonąć. Mały sadysta, mały kochany sadysta. Nagle do przedziału wpadł Teddy i jakaś nie brzydka dziewczyna. Rzucili mi, Hugiemu, Lysandrowi i Lou szaty i poszli dalej. Zarzuciłem ją na siebie i położyłem rękę tam gdzie wcześniej, pragnąc by nadal ją głaskał. Doczekałem się. Zaczął ponownie miziać palcami moją dłoń. Miałem ochotę zamruczeć ale to było by dziwne dla reszty otoczenia. Wróciła Roxy, tak jakby trochę rozczochrana i czerwona na policzkach ale jakże szczęśliwa.
- Ja się chyba domyślam gdzie ona była... - zaśmiała się Ali patrząc na moją rozanieloną 'przyszywaną' siostrę. Po 15 minutach śmiechu, zabawy pociąg wreszcie stanął na stacji a my mogliśmy spokojnie wyjść. Byliśmy już kiedyś w Hogwarcie, na pierwszych w historii Hogwartu 'dniach otwartych'. Wysiedliśmy z Lysandrem z pociągu a ja próbowałem doszukać się Hugiego lecz nigdzie go nie widziałem. Gajowy zawołał nas i wsiedliśmy do łodzi gdy reszta uczniów jechała wozami. Lysander gdzieś się odłączył.... Usiadłem sobie w jednej z mniejszych łódek i czekałem na niego.
- Mogę? - usłyszałem zza siebie słodki, uprzejmy głosik Hugiego.
- J-jasne - odparłem nie wierząc we własne szczęście. Mały, z moją pomocą usiadł w łódce, która leniwie ruszyła do przodu. Uśmiechnąłem się do niego a on zarumieniony odwrócił twarzyczkę w drugą stronę.
- Dziś nasz pierwszy dzień - zacząłem byleby zacząć - cieszysz się? - Mały tylko pokiwał głową, na tak. Uśmiechnąłem się i chuchnąłem mu w ucho. Zaśmiał się słodko i zakrył uszko łapką. Złapałem za nią. Byliśmy ostatni i nikt nas nie widział. Musnąłem ustami wierzch jego dłoni a on zarumienił się jeszcze mocniej ale nie zabrał ręki tylko cichutko zamruczał. Pachniała wanilią i była niesamowicie gładka, jak u małego dziecka... Przytuliłem ją do swojego policzka, czym chyba go speszyłem. Dojechaliśmy w końcu na drugi brzeg. Niechętnie wygramoliłem się z łódki i pomogłem mu wyjść. Ruszyliśmy w stronę Hogwartu i znów go zgubiłem. Weszliśmy. Nic się nie zmieniło... Znalazłem wzrokiem Lysandra, który bez żadnych emocji rozglądał się po pomieszczeniu. Na szczycie schodów stał wujek Neville, który miał nas zaprowadzić do Tiary Przydziału. Po jego wstępie wtoczyliśmy się za nim do Wielkiej Sali. Inni uczniowie byli zdziwieni, że przybijaliśmy piątki większości uczniów ze starszych klas.
- Lysander Scamander! - wywołał mojego brata wujek a on usiadł na krześle. Na głowę włożyli mu tiarę. Po kilku chwilach wykrzyknęła:
- Ravenclaw!
Rozległy się brawa przy stole Krukonów a słabo ucieszony Lysander przetoczył się do stołu gdzie przywitało go kilku uczniów.
- Lorcan Scamander! - w sumie mogłem się spodziewać. Usiadłem na stołku, założyli mi Tiarę na głową, niszcząc mi fryzurę.
- A więc, zawsze dostajesz to czego chcesz... inteligencja... nie porównana...naprawdę, Hugo Weasley?! - trafiła w mój czuły punkt.
- WYBIERAJ DOM A NIE. - warknąłem w myślach.
- Ravenclaw! - krzyknęła donośnie Tiara a ja dołączyłem do brata. Po nas była już tylko ciemnowłosa, ładna dziewczyna trafiająca do Slytherinu i Hugo. Mały, kochany Hugo. Modliłem się by trafił do nas, do Ravenlcaw ale wiedziałem, że on, jako Weasley, trafi do Gryffindoru.
- Gryffindor!
Wiedziałem. Lekko załamany patrzyłem na mojego małego księcia myśląc nad tym jakie lekcje będziemy mieć razem. W końcu jesteśmy pomieszani na lekcjach. Zaczęła się uczta. Niechętnie nałożyłem sobie sałatki i zacząłem powoli przeżuwać każdy kęs. Po godzinie dyrektor McGonagall zarządziła koniec uczty i poszliśmy za prefektami do naszych domów. Poczłapaliśmy za naszą prefektem o niebieskich oczach i ciemnych włosach przypominającym Johnego Deep'a.
- Hasło to Koliber - ogłosił głośno sobowtór Deep'a i weszliśmy do pokoju. - Dziewczyny na lewo, chłopcy na prawo. Ja jestem Peter Jones. To wszystko, do swoich pokoi. - rzucił z uśmiechem. Miły Deep. Poczłapaliśmy na górę. Na drzwiach były napisane imiona wszystkich zamieszkujący dany pokój.
Lorcan Scamander, Lysander Scamander, 
Dominique Weasley, Alexander Onodera. 
Weszliśmy do środka. Na łóżku obok okna siedział zapewne Alex czytając jakąś książkę a na łóżku obok leżał kufer Domiego. Z łazienki wydobywał się odgłos prysznica. 
- Cześć, jestem Lysander - odparł mój brat i podał rękę chłopakowi siedzącemu na łóżku. Odłożył książkę i uścisnął dłoń mojego brata.
- Alex, miło mi.
- A ja Lorcan, mów mi Lori - uśmiechnąłem się miło i również podałem rękę Alexowi a on ją uścisnął. Z łazienki leniwie wyczłapał się Domi w samych bokserkach przecierając ręcznikiem włosy.
- Cześć, Domi - zrobiliśmy naszą 'piąteczke' (czyt. ręce najpierw uderzają o siebie wierzchami, później wnętrzem, 'żółwik', jakby uciekanie palcami w tył i lekko w górę). Alex się zarumienił gdy spojrzał na Domiego i wziął z powrotem książkę, którą studiował. Położyłem się na łóżku a Lysander wziął nasze rzeczy i rozpakował je w łazience. Powoli usypiałem myśląc o dotyku Hugiego... 
- Lori, idź się umyć, później będziesz marzył - wróciłem do rzeczywistości. Wziąłem szybki prysznic, wyszedłem w bokserkach i klapnąłem na łóżko. Alex powoli szykował się do snu a Domi czytał jakąś książkę usiłując usnąć. Okryłem się szczelnie kołdrą i usnąłem myśląc o Hugim.

Trochę mi zeszło ale w końcu napisałam. Proszę o obiektywną ocenę, choć to mój pierwszy yaoiec. Chciałam też zareklamować mój ukochany fanpage:


Hinoko
xoxo